Kraina lodu Wiki
Advertisement
Fanon-wordmark Ten blog użytkownika jest częścią fanonu Kraina lodu Wiki. Informacje tutaj zawarte mogą, lecz nie muszą pokrywać się z wydarzeniami z filmu. Mogą jednak zawierać spoilery.

Dzieci rzucały zebrane naprędce w przydomowych ogródkach wiosenne kwiatki pod stopy królewskiego orszaku, na którego czele szły, ramię w ramię, obydwie córy Arendelle. Rozesłani przez spostrzegawczego Benevolusa mężczyźni rozgłosili nie tylko powrót monarchini, ale i wieść o jej odmiennym stanie: dlatego też wzdłuż trasy orszaku stały również matki z niemowlętami na rękach, błogosławiąc młodej królowej, gdy ich mężowie wiwatowali lub obejmowali swe młode małżonki. Stolica zdawała się być pierwszym przebiśniegiem, który poczuł ciepło wiosny, jakim była zmartwychwstała obecność Elsy, i zakwitała budząc się z zimowego snu, za nią zaś ciepło rozchodziło się coraz dalej – i kolejne miasta Arendelle, pobudzone przez sieć gońców posyłanych z jednego miasta, miasteczka czy wsi do kolejnych, rozchylały białe płatki sennej, smutnej kopuły pod którą się kryły ostatnimi miesiącami, dopuszczając do siebie radość. Wytaczano beczki wina, ludzie tańczyli na głównych rynkach. Powietrze stało się jakby lżejsze, a niosło znad głębi lądu dźwięki odległych, improwizowanych naprędce, jarmarcznych melodii oraz rubasznych śmiechów. Krok Anny był lżejszy, bardziej taneczny, niemal taki, jak kiedyś. Wciąż jednak czuła się oszołomiona, zerkała czasem na siostrę, by upewnić się, że te pół kroku przed nią znajduje się żywa istota. Posłani przodem przez Elsę ludzie mieli przygotować królewską ucztę, z której jednakże królowa prędko się potem wymknęła: reszta tańczyła, śpiewała, grała w karty i piła. Kobiety kokietowały, znów ciesząc się wzorzystymi i barwnymi sukniami oraz bogatą biżuterią, mężczyźni odświeżyli zaś marynarki oraz spodnie w barwach innych niż czernie, granaty.

***

Elsa siedziała znów w swoim krześle u szczytu stołu w królewskim gabinecie – wypatrywała w blasku wielu świec oraz lamp oczy, czytając dokumenty, korespondencję. Papiery spiętrzyły się podczas jej nieobecności, ona zaś nie potrafiła być spokojna, nawet mimo swego powrotu, jeżeli praca władczyni była wciąż niewykonana. Kraje ustosunkowujące się wobec Arendelle jako części Zjednoczonego Królestwa Arendelle i Południowych Wysp, kraje będące dotąd w sojuszach z Południowymi Wyspami proponujące nawiązanie sojuszy bądź uaktualnienie istniejących już zapisów – wszyscy oni czekali na jej odpowiedzi. Z zadowoleniem Elsa zauważyła, że przynajmniej raporty z hrabstw, portów oraz królewszczyzny, podpisane przez pełniącą regenturę Annę, opatrzone notatkami Benevolusa, uporządkowane były w raportowych księgach jak należało. Najważniejsze decyzje jednakże pozostawiono jej, wciąż uznawanej za żywą. Pisała odręcznie odpowiedzi, nie chcąc przejmować się towarzystwem skryby, a gdy starannie dobierała słowa delikatnie głaskała subtelną wypukłość sukni. Odstawiła pióro w podstawkę z mosiądzu, spojrzała na górę czerpanego papieru przed sobą. Zdawało się, że ani o jedno pismo nie zmniejszyła się jej wysokość, choć kobieta zdążyła ich rozpatrzeć już przynajmniej ćwierć setki. Dobiegały jej uszu śmiechy oraz skoczna muzyka. Uśmiechnęła się pod nosem, wciąż odziana w suknię z podróży, zmęczona, odgarnęła z czoła kilka pasemek włosów, które od porannego ułożenia na pokładzie statku zdążyły wymknąć się z ciasnego koku. Pochyliła się ponownie nad nakreślonymi starannie, krągłymi literami. Skrzywiła się nieznacznie, czytając kolejny zbyt pospiesznie przysłany list z kondolencjami, odłożyła go na drugą górkę, rosnącą prężniej niż załatwione sprawy królestwa. Zabębniła końcówkami paznokci o blat: nawet większe „zaległości” będzie miała po zamknięciu w komnacie niewieściej oraz połogu. Spędzi tam najmniej kilka miesięcy, a któż wie, czy nie umrze przy porodzie? Tak wielkie przecież było ryzyko.

-Jaśnie pani- odezwał się Benevolus stojący w drzwiach. Elsa, zatopiona w myślach, wzdrygnęła się, spojrzała na niego ze zdziwieniem jakby pytając: „Cóż tu robisz? Cały dwór jest na uczcie!”. Ukłonił jej się dwornie, ona skinęła mu głową ujmując kartkę w dłonie i strząsając nią nieznacznie, by się wyprostowała.

-Tak, Benevolus?- spytała mimochodem, przysuwając bliżej siebie czysty, oficjalny listowy papier i ujmując na powrót pióro między palce.

-Czy nie powinnaś, jaśnie pani, może odpocząć?- zapytał troskliwie, siadając na miejscu obok, gdy Elsa dała mu znak dłonią, iż ma na to pozwolenie.

-Oczu nie zmrużę, gdy wiedzieć będę, że tak wiele pracy odpuściłam bez zaglądania nawet w dokumenty- odparła zerkając na mężczyznę, a jej wzrok był pełen powagi i skupienia. -Mów jednak: czy zmienialiście coś bez mej wiedzy? Uchwalaliście?

-Ależ oczywiście, że nie! Wiadomo nam przecież, że twój głos jest decydującym, a cały kraj żył nadzieją, że do nas powrócisz- stwierdził. Postarzał się ze zgryzoty: traktował tę dziewczynę niemal jak córkę czy wnuczkę. Ona dostrzegła siwiznę na jego skroniach.

-Benevolus... Muszę przyznać ci, iż twój synowiec...

-Nie nadaje się na doradcę dla monarchy. Jestem tego świadom- dokończył, wchodząc jej w słowo, za co mogłaby go skazać przynajmniej na stryczek: zamiast tego uniosła przepraszająco kąciki ust. -Ja zaś jestem coraz bardziej wiekowym mężem, niedługo więc zastąpisz mnie, pani, kim innym. Hrabią Kausem, jak mniemam?

-Och, trzymać cię, Benevolus, będę u boku jak długo będziesz miał na to chęć oraz zdrowie. Prawdą jest jednak, iż niedługo i Kaus będzie z nami prowadził podobnie drobne narady jak ta- zrobiła krótką pauzę wracając spojrzeniem na czysty papier przed sobą. Przesunęła końcówką języka po jedynkach górnego łuku zębów. -Idź, odpocznij. Odpowiem jeszcze na parę pism, po drodze zaś nakaż przysłać do mnie przełożonego mych gońców. Dobrej nocy, Benevolus.

-Tak jest, pani. Dobrej nocy- odpowiedział, podnosząc się powoli z krzesła, skłaniając jeszcze na pożegnanie, by opuścić królewski gabinet: pomieszczenie znów wypełniło się ciszą przerywaną przyjemnym odgłosem stalówki osadzonej na końcu gęsiego pióra skrobiącej o papier, pozostawiającej za sobą skośne, eleganckie litery, a także niegłośnym kląskaniem knotów świec, od dawna nie mających na swoich czarnych językach łakocia zwanego ogniem przez tak długi czas.

Rozległo się pukanie. Zbyt śmiałe, by było to pukanie Anny, zbyt nieśmiałe jednakże, by był to ktoś spoza służby. Zaproszony do środka goniec ukłonił się głęboko, zrywając z głowy kapelusz z wąskim rondem.

-Wyznacz kilku ze swoich ludzi, by objechali wszystkich hrabiów i powiadomili ich o posiedzeniu królewskiej rady za dwa tygodnie- nakazała obdarzając go uśmiechem pełnym monarszej łagodności, po czym odprawiła go ręką. Pozostała znów sama ze swymi dokumentami, ze sprawami swego królestwa jednocześnie będąc w swoim żywiole i tak odeń daleko. Okręciła ramionami nieznacznie, nie chcąc wzdychać ze zmęczenia.

Skrzypienie znów było słyszalne, jak i ciche kląskanie knotów.

***

-Wiesz może, gdzie El... Znaczy, gdzie jaśnie pani?- zaczepiła kolejnego z rzędu strażnika Anna o poranku w jej wersji, czyli tak naprawdę wczesnym południem. Dzień po wieczornym weseleniu się oraz piciu z okazji powrotu królowej pałac był jeszcze cichy, gdyż dworzanie cierpieli na bóle głowy oraz pragnienie, za to dworskie panny Elsy pozwalały sobie odespać, nie zawezwane przez królową. Dwórki Anny, przez nią oddelegowane, wybrały się na przejażdżki i na spacery po mieście, zaś Kristoff zajmował się Svenem, mając, z doświadczenia wydobywcy lodu, dużo szybszy niż u statystycznego dworzanina metabolizm alkoholu. Olaf truchtał za Anną gadając głupoty i oglądając motylki przez okno i nastawiając śnieżną buzię znów osnutą mgiełką chłodu roztaczaną przez chmurkę ku ciepłu słońca padającego przez okna na parkiety zamkowych korytarzy.

-Może poszła odwiedzić Pianka, musi się czuć samotny sam w lodowym pałacu!- zaproponował wesoło Olaf, na co Anna, po raz pierwszy odkąd go znała, miała ochotę go uciszyć przez pozbawienie głowy i następne wyrzucenie jej przez okno.

-A, duby smalone gadasz- machnęła zamiast tego ręką, zbierając spódnice sukni, gdyż zobaczyła w oddali korytarza kogoś, kto z postury przypominał Benevolusa. Podbiegła kawałek, położyła dłoń na ramieniu mężczyzny i spiekła raka, gdy ten spojrzał na nią ponad ramieniem -Benevooooo...- cofnęła rękę szeroko uśmiechając się w zakłopotaniu. -Wybacz, hrabio Tetioso- zaćwierkała, ten tylko chciał się pokłonić w ramach powitania, jednak Anna zdążyła uderzyć się lekko wnętrzem otwartej dłoni w czoło, okręcić na pięcie i pognać ku schodom. Olaf, kołysząc się nieco pingwinio, potruchtał za nią, nie nadążając za powiewającymi warkoczami.

***

-Ha! Wiedziałam!- wykrzyknęła Anna wpadając jak burza do królewskiego gabinetu, na co Elsa poderwała twarz z blatu, nagle przebudzona. Spojrzała na siostrę, przytomniejąc w jednej chwili. Poprawiła prędko włosy, wygładziła suknię, odchrząknęła. Odstawiła w miedzianą obsadkę pióro, które wypadło jej z palców, gdy zasypiała na projekcie swojej odpowiedzi dla, o zgrozo, Lucji.

-Anno, nie przystoi ci szaleć po całym pałacu- zwróciła młodszej siostrzycy uwagę Elsa rozmasowując między opuszkami mostek nosa, pozwalając sobie na moment przymknąć oczy.

-Zrobiłaś to wszystko przez jedną noc?- spytała Anna, wskazując na wieżę dokumentów, która zmniejszyła się o jedną trzecią dzięki sumienności królowej, na której policzku odbiło się nieco czarnego atramentu, wciąż jeszcze świeżego, gdy twarz ostatecznie opadła na blat ze zmęczenia. Królowa podążyła spojrzeniem za dłonią siostrzycy i skinęła nieznacznie głową. -Cóż, należy ci się za to wielki szacunek!- zaszczebiotała Anna z podziwem. -Nie rozumiałam tego póki nie musiałam pełnić regentury, kiedy cię nie było, chociaż i tak Benevolus robił większość, bo niewiele w ogóle słów z tych listów znałam- Anna zaczęła mówić swoim zwyczajem, na co Elsa, choć wykończona, uśmiechnęła się lekko – tęskniła za siostrą przez ten czas, a świadomość, że ta, zastana w opłakanym stanie, wraca do swej normy była ulgą dla pozornie chłodnego serca królowej.

***

Kichnięcie. I kolejne.

Elsa była w Arendelle już od tygodnia.

-Elsiu, być może powinnaś wypocząć? Zdaje się, że dopada cię przeziębienie.

-Bzdura! Choroby chłodu się mnie nie imają- odpowiedziała królowa nie unosząc nawet głowy znad projektów uchwał, które zamierzała zaproponować na zebraniu rady królewskiej mającym odbyć się w przeciągu kilku dni – projektów, które zamierzała przepchnąć za wszelką cenę.

-Wasza królewska mość, być może jej książęca mość ma słuszność...- wtrąciła się rzeczowo, choć nie nazbyt śmiało, Majken spoglądając na władczynię o znów podkrążonych oczach po kolejnej nieprzespanej nocy: Elsa korzystała z jasności dnia polarnego, oszukując organizm, że jeszcze nie czas na sen. Rytm jej życia zdawał się wydłużyć, jakby dzień trwał około czterdziestu godzin. Przebudzenie, poranna toaleta, po czym maraton pracy rozpoczynał się na nowo.

Królowa jedynie wymierzyła w jej kierunku jedno krótkie, zimne niczym najgorsze zimy Arendelle, spojrzenie mające za zadanie onieśmielić dwórkę, ustawić ją znów do pionu, w którym nie będzie krytykować decyzji swej pani nawet w trosce o nią.

-Zagrajże coś na lutni, Majken- odparła monarchini z łagodnym uśmiechem, całkowicie ignorując jej wcześniejszą uwagę. Rozległy się delikatne nuty dźwięczących od nacisku miękkich, dziewczęcych palców strun. Żadna nie zauważyła dwóch małych bałwanków – te zaś zmaterializowały się, jakby znikąd, gdy królowa kichała i właśnie uciekały z komnaty przez uchylone drzwi.

-Nie bądźże taka, Elsa!- Anna przekornie lekko ubodła w ramię swą starszą siostrę za pomocą dłoni zwiniętej w luźną piąstkę. Roszpunka, od tygodnia obecności jaśnie pani, dziwnie milcząca, jakby rozmarzona, wyszywała rozrysowany wzór rozpięty na tamborku. Królowa zasznurowała wargi, a jej siostrzyca zrozumiała, że przekroczyła normy dopuszczalnego zachowania w obecności dworskich panien; Elsa skinęła na służbę – młodzi mężczyźni przyskoczyli do niewielkiego sekretarzyka, zebrali dokumenty nad którymi pracowała władczyni.

-Nie chcę by mi przeszkadzano bez ważnego powodu- oznajmiła wstając od stoliczka. Wygładziła suknię, obrzuciła zmęczonym, a hardym mimo to, spojrzeniem obecne w pomieszczeniu kobiety, pokazała im wszystkim łagodny, wyćwiczony uśmiech. Dwójka słomianowłosych chłystków w królewskich liberiach obładowanych stertami papieru wysokiej gramatury z królową na czele przeszło z komnaty gościnnej do komnat prywatnych Elsy, by zaraz wymknąć się cicho zza drzwi, pozostawiając władczynię zgodnie z jej rozkazem jedynie w towarzystwie cicho strzelającego na kominku ognia oraz kołyszących się w dwóch naftowych lampach płomieniach rozkręconych na duże wysokości. Księżniczki Arendelle oraz Solgii wymieniły spojrzenia. Anna zdawała się być przygaszona, jakby przez ostatni tydzień przypominała sobie coraz żywiej te nieprzyjemne strony bliskości starszej siostrzycy: jej chłód, władczość, krycie wszystkiego za grubym murem jedynie dlatego, że nie wypadało pewnych rzeczy robić lub mówić.

Elsa przecież chciała być królową nieskazitelną.

Anna zgniotła w dłoni materię sukni spuszczając spojrzenie na własne kolana. Tęskniła za siostrą przez ostatnie miesiące, teraz zaś zastanawiała się dlaczego właściwie tęskniła. Złośliwy chochlik kryjący się gdzieś w tej niewielkiej, ocienionej ciemniejszej części umysłu podpowiadał: bo gdyby zniknęła, to właśnie ty, Anno, musiałabyś zostać królową – mieć obowiązki, czuć odpowiedzialność za kraj – zaś przy niej możesz pozwolić sobie na swobodę bycia tą drugą, młodszą księżniczką, korzystającą z dogodności swej pozycji odjąć wszelkie ogromne zobowiązania. Młodsza z cór Arendelle lekko strząsnęła głową, przerażona i zawstydzona własnymi myślami. Ukradkiem rozejrzała się po pomieszczeniu, mając wrażenie, że wszystkie obecne w komnacie dwórki Elsy oraz Roszpunka wejrzały w jej głowę, by zobaczyć tę jedną, wyjątkowo okropną, naganną myśl, a następnie by wyklinać ją w duchu jako tę złą, niegodziwą, niewdzięczną. Lekko zadrżała jej dłoń, w oczach drgał niepokój. Przypominała czujną, bliską spłoszenia, łanię stojącą ponad strumieniem, którego wodami miała zaspokoić pragnienie, acz usłyszała cichy trzask łamiącej się cieniutkiej gałązki. Poderwała się z miejsca.

-Duszno mi. Pójdę zażyć świeżego powietrza- oznajmiła uśmiechając się, jednakże cały talent aktorski przypadł chyba jej siostrze, gdyż dopiero po tym dziwnym, krzywym uśmiechu pozostałe obecne w gościnnej komnacie kobiety zaczęły dziwić się zachowaniu księżniczki. -Pójdę sama, znaczy się... Nie trzeba mi towarzystwa- zaczęła plątać się w słowach księżniczka, nim jeszcze ktoś zaproponował swoje towarzystwo, wędrując do drzwi i czując jak rumieniec złego wstydu wędruje od dekoltu przykrytego cieniutkim muślinem barwy kości słoniowej, aż po uszy, a nawet dalej, ginąc w rudościach jej włosów.

Skrzydła bielonych, zdobionych wzorem drzwi do komnat królowej zabrzmiały groteskowo głośno w pustym pałacowym korytarzu skąpanym w burej łunie wieczoru dnia polarnego – słońce miało nie zajść już niżej. Jeden z gwardzistów zerknął kątem oka na rudowłosą księżniczkę, ona uśmiechnęła się do niego krzywo, z zakłopotaniem, jak brzdąc, który właśnie spłatał brzydkiego figla i ucieka przed karą.

Nie, jednak nie... Korytarz nie był pusty.

-Mali braciszkowie!- radosny głos bałwana nad którym wiecznie powiewała równie bura jak niebo za oknem śnieżna chmura poniósł się powietrzem piętra, jakby ten był za rogiem. Anna odepchnęła się dłońmi od drzwi, o które wspierała plecy, po czym z ciekawością, nagle jakby nie pamiętając o tym krótkim przejawie własnej niegodziwości, zepchniętym gdzieś na dno, powędrowała na miękkich stopach w kierunku emitującego tak wesołe rejestry bałwana. Starała się iść cicho: w myślach określiła się jako „zakradającą ukradkowo do zwierzyny”. Zachichotała bezgłośnie w dłoń, a zaraz wyjrzała za róg korytarza. Jej niebieskie oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.

-Olaf?- spytała wyłaniając się w całości zza ściany i zbliżając do bałwana otoczonego całą zgrają, wielką, białą masą mniejszych bałwanków bez rączek, zrobionych jak gdyby z dwóch niewielkich śnieżek nieznacznie różniących się wielkością i o uroczo rozbrajających buźkach. -Co to? Znaczy: kto to?- zatrzepotała w niezrozumieniu bądź, w zależności od interpretacji, niedowierzaniu, rzęsami przyglądając się maluchom okrążającym skraj jej spódnicy, wspinającym się sobie wzajemnie na głowy, by tylko sięgnąć jej jak najwyżej.

-Anna! Patrz, braciszkowie!- zaśmiał się bałwan, a księżniczka pochyliła się nieznacznie nad „braciszkami”, uniosła dłoń i przywitała się, machając im palcami miast całą ręką. Uśmiechnęła się, naprawdę nie pamiętając już o tym, co wypłoszyło ją z komnat siostry.

-Elsa ich... Je... Tobie zrobiła? Dla towarzystwa?- maluchy zdążyły wpełznąć jej na ręce, wspiąć się na ramiona, a jeden zawisł na wstążce ozdabiającej rudy kok. Anna z rozbawieniem usiłowała opanować śnieżną zgraję, by nie pospadała z niej kończąc na parkiecie korytarza jako wilgotnawe, śnieżne placki. Zaśmiała się, gdy któryś z bałwanków usiłował wejść jej do ucha. Zdjęła go z ramienia, usadziła na podłodze, przykucając przy Olafie. Ten zajrzał jej w twarz: choć był lekkodusznym stworkiem ze śniegu zdawał się być lepszym obserwatorem niż ktokolwiek inny, a jego serce wydawało się być najczystsze...

-Chyba się posypałaś śniegiem po głowie- uśmiechnął się wesoło. Księżniczka uniosła w zdziwieniu brew, położyła dłoń na głowie.

-Co... Słucham? Śnieg?

-Bo biało masz... Ooch, znowu włosy ci bieleją?

-Słucham?!- Anna poderwała się na równe nogi, a tym samym z jej rąk oraz ramion zleciały śnieżne maluchy. W kilku susach znalazła się przy najbliższej wypolerowanej na wysoki błysk ozdobnej zbroi. Dostrzegła jak pasmo włosów, wcale nie białe, a platynowe, niczym włosy Elsy, gdy ta władała pełnią własnych mocy, powoli zmienia się na powrót w rudość. Spojrzała na strażnika przy drzwiach.

-Czy moje włosy... Czy miałam białe pasmo we włosach, gdy wyszłam z komnaty?- gwardziści królewskich komnat spojrzeli po sobie, po czym jeden z nich potwierdził skinieniem głowy. Anna pobladła, przez co jej piegi wydały się być groteskowo ciemne. Olaf wraz z młodszymi braćmi stali w wielkiej gromadzie, wyglądając zza rogu korytarza, spoglądając po sobie z uroczo głupimi minkami. Zadrżały jej dłonie. Odetchnęła jednak głębiej, wyprostowała się. -Wyruszam by złożyć krótką wizytę baronowi Sclakie- oznajmiła zdenerwowanym głosem, mówiąc zbyt prędko, by nauczyciel dykcji był zadowolony. -Przekażcie tę informację jej królewski...

-Anno- brązowowłosa Roszpunka wyłoniła się zza drzwi.

Wystarczająco dużo czasu dała kuzynce w samotności korytarza, by nie zaniepokoić się dalej słysząc jej głos: młodsza z księżniczek Arendelle wyłamywała nerwowo palce, strzeliła wzrokiem gdzieś za okno, unikając spojrzenia Roszpunki. Ta zaś, odziana w długą suknię barwy przygaszonej czerwieni, z odcięciem poniżej piersi, z którego od razu rozchodziło się rozcięcie ograniczone tkanymi ze złotej oraz żółtej nici krajkami. Dolna suknia, brokatelowa, barwy mocnej czerwieni przetykanej regularnym, gęstym wzorem ze złotej nici. Gorset kończył się na wysokości pachwin, prostą linią, ściskając mocno piersi zakryte po połowę mostka najbielszym z białych lnów najlepszej jakości – gorset podtrzymywany dwoma ramiączkami rozstawionymi szeroko, by widać było jak najwięcej dekoltu, ograniczonego koszulą spodnią o bufiastych rękawach wykończonych przy nadgarstkach wąską falbaną. Włosy Roszpunki powoli zaczynały odrastać, a jedna z dwórek Anny, wyjątkowo zręczna, potrafiła upiąć je tak, by wyglądały elegancko – starsza kuzynka księżniczek Arendelle, przyjmując nauki Elsy, odczuła jak bardzo osobowość młodej królowej zajmuje przestrzeń właśnie elegancją, królewskim obyciem, wystudiowaną łagodnością połączoną z idealnie dobraną dozą zachowania dystansu – przy tej blond młódce wydoroślała, a wydoroślała najbardziej gdy niedawno zrozumiała, że i ona jest brzemienna... Roszpunka przesunęła dłonią po muślinowym welonie wpiętym nisko we włosy, zbliżając się do Anny.

-Czyżby stało się coś złego? Widziałam twoje włosy...

-Wszystkie widziałyście- odpowiedziała prędko młodsza z księżniczek Arendelle. -Jak to możliwe? Przecież... Miłość, prawdziwa miłość!- uniosła spanikowane spojrzenie na kuzynkę. -Ona miała mnie ocalić, a tymczasem... Czuję jak ogarnia mnie chłód- przygięła ręce w łokciach, jakby chcąc przyciągnąć kuzynkę do siebie i przytulić w pragnieniu odnalezienia ciepła i jednocześnie odepchnąć ją, bo to nie ona była jej kochaną siostrą, nie miała także szans by zostać choć marnym jej substytutem.

-Mówiłaś, że uratowałyście się wzajemnie swym siostrzanym uczuciem: być może to poczęło słabnąć w którejś z was?- zaproponowała nieśmiało Roszpunka zbliżając się mimo pełnej spłoszonego dystansu pozycji Anny; wyciągnęła ku niej dłoń: tak ciepłą, gotową posłużyć wsparciem jak przez ostatnie miesiące. Rudowłosa księżniczka przygryzła wargę.

-To... Mój umysł skaziła na chwilę myśl. Myśl podła.

-O jej królewskiej mości...?- swoistym przyznaniem się do winy było zwieszenie głowy, objęcie się ramionami przez Annę. Roszpunka zbliżyła się, objęła księżniczkę w pasie jedną ręką, zaś dłoń drugiej złożyła na łokciu kuzynki. Uśmiechała się łagodnie. Poczuła, jak pod jej dotykiem topnieją te cienkie bariery, które nauczyła się stawiać wokół siebie młodsza z księżniczek. -Wiesz, Anno, moja królowa matka, gdy się odnalazłyśmy, odnalazła mnie raz w podobnym jak twój stanie. Miałam w sobie tak wiele wstydu.

-Przecie to całkiem inna...- zdziwiła się Anna, zdając sobie nagle sprawę z tego, że kuzynka prowadzi ją powoli korytarzem. Czuła jak jej własne ramiona rozluźniają się, a głowa unosi: ktoś zauważył, że potrzebna jej wskazówka i zamierzał jej udzielić.

-Takaś pewna, że inna to historia?- dotarły do schodów, a z wyższego piętra zbiegał Julian za pomocą własnej peleryny przeganiający bałwanki będące efektem przeziębienia królowej.

-Ktoś może zna wytłumaczenie dla nagłego pojawienia się tej hałastry?!- wołał mocno rozeźlony i nieznacznie rozbawiony wygrażając pięścią w górę schodów. Gdy jeden z bałwanków jednak uciekł mu ze schodów w korytarz piętra, na którym znajdowały się komnaty królowej, dostrzegł dwie damy. -Wasza książęca mość, moja pani- przywitał się, dwornie zamiatając jedwabnym beretem zerwanym z głowy dywan rozłożony na drewnianym parkiecie, błyskając ku swojej żonie tym Rajtarowskim uśmieszkiem złodziejaszka, którego żaden nauczyciel etykiety nie potrafił wyplenić z jego nawyków. Olaf drepczący dotąd wraz z bandą młodszych braci za księżniczkami rzucił się wraz ze śnieżną mini-armią słodkich stworków ku reszcie braci. -Jasna cholera!- rzucił nieopatrznie Julek uskakując z drogi białej nawale.

-Julian!- zaśmiała się Roszpunka, udając, że gromi go za niewłaściwe zachowanie, choć w rzeczywistości zabrzmiała pobłażliwie. Objął żoneczkę, ucałował krótko w usta.

-Gdzie zmierzacie, książęce mości?

-Och, opowiadam Annie o mym wstydzie, dzień po moim cudownym powrocie do pałacu Solgii.

-Znów ta opowieść? Zaczynasz zajmować się terapią złych humorów płynących w ciałach rodziny oraz wszelkich ludzi, którzy zechcą słuchać?- błysnął znów uśmiechem.

-Julek...- odparła, rozbawiona i ostrzegawcza naraz. -Chodź z nami. Krótki spacer po ogrodach w tak piękny wieczór dobrze nam wszystkim zrobi- zaproponowała, po czym, nie czekając na czyjąkolwiek reakcję, capnęła rękę męża i pociągnęła oboje na schody.

-Tak, piękny- burknął pod nosem książę Solgii zerkając przez okno na niebo niewiele przypominające wieczorne. Roszpunka nawet nie zwróciła na to uwagi, podejmując dalszą część historii.

-Wznawiając. Wstyd mi było, że dałam wiarę Gertrudzie, gdy próbowała znów zwieść mnie, oszukać, wystawiając jeszcze Juliana na śmiertelne niebezpieczeństwo. Pierwszą moją myślą było: prawda, mama mówiła, że tak będzie. Drugą zaś: ale poznałam go w tym czasie, nie wierzę... I gdy wróciłam do pałacu dręczyło mnie to dalej.

-Nie chciała widzieć mnie tamtego dnia- wtrącił się Julek. -Przemknąłem się mimo straży: nie wiedziałem, które komnaty należą do niej, wędrowałem więc po całym piętrze zaglądając za każde napotkane drzwi.

-Julian, to moja opowieść!

-Wybacz, mała moja, pamięć mję zwodzi- ten ton cwaniaczka, uśmiech a'la Don Juan. Roszpunka pogroziła mu palcem.

-Napotkał moją macierz, a miałaś okazję ją poznać: wrażliwą jest kobietą. Zdziwiło ją, że nakazałam przeganiać Juliana z pałacu. Przyszła do mnie, a ja, przytłoczona, opowiedziałam jej o swych obawach, ona mi zaś rzekła, iż pierwsza myśl jest odzwierciedleniem tego, jak zostaliśmy wychowani, druga pokazuje natomiast kim jesteśmy.

-Z tego wniosek, że wychowana jestem na potwora!- żachnęła się Anna, przystając w miejscu z uporem i wyplątując się z ręki Roszpunki. Kuzynka zatrzymała się również, obejrzała na rudowłosą.

-Weź przykład z siostry, nie daj się ponieść emocjom...

-Niech twój umysł będzie otwarty- dokończył Julian posyłając młódce pełen wsparcia uśmiech, obejmując jednym ramieniem żonę. Nie wiedzieć dlaczego dziewczyna uniosła na niego spojrzenie: człowiek jeszcze niższego stanu niż jej Kristoff, a został księciem przez małżeństwo z miłości. I tak swobodnie obejmował swą żonę – księżniczkę krwi, nawet publicznie. Na jej twarz wrócił kolor, a także uśmiech – i choć blady to pełen nadziei. Odetchnęła spokojniej. Raz, drugi.

-Macie rację. A teraz... Wrócę i wyszyję coś na sukience dla mego chrześniaka bądź chrześniaczki- uśmiechnęła się nieco szerzej, ukłoniła dość płytko przed Roszpunką równą jej tytułem oraz nieco płycej księciu Szczerbcowi.

-Rozkoszna- zaśmiała się Roszpunka, kiedy Anna odeszła raźno, podniesiona na duchu, zdecydowana na rozmowę z siostrą, gdy ta w końcu zdecyduje się pójść spać: w końcu czas szczotkowania włosów od czasu, gdy przestały dzielić je zamknięte drzwi, był ich porą na rozmowy wszelkiego typu.

Advertisement