Kraina lodu Wiki
Advertisement
Fanon-wordmark Ten blog użytkownika jest częścią fanonu Kraina lodu Wiki. Informacje tutaj zawarte mogą, lecz nie muszą pokrywać się z wydarzeniami z filmu. Mogą jednak zawierać spoilery.

Lodowe wrota, które pojawiły się w grubej ścianie lodu całkowicie pieczętującej wejście do jaskini chwilę wcześniej, rozwarły się szeroko, w nich zaś stała spokojna królowa, z rękawicami zatkniętymi za pasek spódnicy. Szara, jeździecka marynarka, przedłużana z tyłu, była rozpięta, zaś peleryna układała się nieporządnie – ona, mimo tego, z całkowicie beznamiętną, poważną miną, wyglądała jak przystało na władczynię. Skinęła na zaufaną, trzyosobową gwardię, którą zabrała ze sobą. Ruszyli za nią do wnętrza groty, gdzie siedmioro rosłych mężów pojękiwało z bólu bądź nie dawało oznak życia, jeżeli nie liczyć urywanych oddechów. Trójka przymrożona była do ścian, jeden leżał, rozpostarty, na ubitej ziemi, z nienaturalnie wygiętą nogą złamaną przy okazji niefortunnego lądowania, inny zaś, przymrożony za ręce do sklepienia, dyndał nogami w powietrzu, usiłując za wszelką cenę się uwolnić. Ostatnia dwójka, nieprzytomna, oczekiwała na łańcuchy mające opleść ich nadgarstki, przywalona ogromną kopą śniegu. Gwardziści zajęli się wpierw zwisającymi niemalże bezwładnie kostkami mężczyzny, oplatając je ciężkim łańcuchem – jedno skinięcie palcem królowej, a mężczyzna spadł z ciężkim, głuchym łomotem na klepisko ich nory. Jeden ze strażników spętał nadgarstki zbója za jego plecami, ciasno, aż sznur do tego użyty wrzynał się w smagniętą słońcem skórę, nieco poszarzałą, jakby nie służyły jej mrozy Arendelle. Żołdacy uwijali się, pętając, pobrzękując łańcuchami, kiedy Elsa kolejno uwalniała kolejnych mężczyzn, by można było ich ująć w nieco bardziej konwencjonalny sposób.

Nieprzytomnych przerzucono bezceremonialnie przez końskie grzbiety, tak samo jak połamanego, zaś resztę ustawiono w rządki, spięto w jeden łańcuch tak, by nie mogli się uwolnić, jednocześnie będąc zmuszonym drobić za plecami kamrata. Dwójka z żołnierzy wskoczyła na siodła, trzymając pęta więźniów, trzeci zaś zajął się zaglądaniem do każdej kieszeni, a nawet w zakamarki bielizny, ujętych, wrzucając wszystko co znalazł do woskowanego worka z lnu. Odpinał od parcianych pasów dziwne, złote przypinki mające kształt słońca rzucającego w dół szerokie pasmo swych promieni, jakby oświetlało bożego wybrańca. Królowa towarzyszyła mu, a jedną z brosz, zabraną najbardziej agresywnemu drabowi, wsunęła do kieszonki marynarki patrząc mu zimno w oczy. Splunął jej pod nogi.

-Dziwka- syknął, aby zaraz buchnęła mu krew z nosa rozbitego celnym, silnym ciosem gwardzisty stojącego tuż obok. Poprawiając kaptur peleryny we włosach królowa spojrzała cieplej na wiernego poddanego.

-Nie było to konieczne, lecz dziękuję- powiedziała, odwracając się na pięcie, by zaczekać przy swoim rumaku. Gwardzista przytroczył woskowany worek do jej siodła, wcześniej związując jego koniec w gruby supeł, omotując go jeszcze, dla zabezpieczenia, konopnym sznurkiem, po czym podsadził swoją królową na koński grzbiet. Wygładziła suknię, spojrzała na gwardzistów, obejrzała się na więźniów skazanych na truchtanie za końskimi zadami. Przesunęła palcami po warkoczu, po czym ujęła wodze już w obie dłonie, pewnie.

-Ruszajmy- rzuciła, na co rozległy się głosy poganiające zwierzęta do ruchu.

___

Wcześniej tego dnia, o świcie, wszyscy członkowie wyprawy byli już na nogach, okutani w zimowe stroje, przygotowując zwierzęta do drogi, zbierając bagaż wypakowany z sań na noc, rozdając słabe piwo oraz ser zabrane ze sobą z pałacu gospodarzom we wsi w ramach zapłaty za nocleg. Sołtysowi i sołtysowej dostało się pęto wędzonej na dymie w przypałacowych wędzarkach, po tym, jak Erytem potwierdził im tubalnym głosem, że owszem, trakt jedwabny biegnie nieopodal i jeżeli zeń skorzystają dotrą do interesującej ich miejscowości jeszcze przed południem.

Wyruszyli w jasny, spokojny poranek – śnieg trzeszczał pod kopytami wierzchowców, cicho skrzypiał pod płozami wypełnionych sań. Sven był coraz bardziej osowiały – królowa widziała w jego mądrych oczach, że tęskni. Uświadomiwszy to sobie zasznurowała usta tuż po tym, jak gwizdnęła dwa razy z rzędu, krótko, a powietrze przyniosło jej odpowiedzi z obu końców pochodu. Przyspieszyli na jej rozkaz, a miejscowość, widocznie dużo większa niż Ptasieńką, zamajaczyła im wkrótce w zasięgu wzroku. Posłany przodem gwardzista powrócił szybko, z uśmiechem oznajmiając, że królowa wraz ze wszystkimi towarzyszami podróży zostanie podjęta we dworze hrabiego Benevolusa, gdyż jego syn, pobierający nauki przez ostatni miesiąc w sąsiednim hrabstwie, powrócił do rodzimych włości.

-Wasza miłość?- zagaił, zrównując z królową, jadący do tej pory nieco z tyłu, Barve. Spojrzała nań.

-Tak, hrabio?- odpowiedziała pytaniem, które jednak zakończone było znakiem zapytania jedynie z grzeczności.

-Za niedługo znajdziemy się w Skilkach- stwierdził, marszcząc nieco czoło.

-Owszem. Lśnisz ostatnio inteligencją, Barve- rzuciła mu lekko rozbawiony uśmiech, zaraz jednak poważniejąc, zwracając wzrok z powrotem na trakt.

-Nie chcę być źle zrozumiany, wasza królewska mość, jednak myślałem, iż zależy nam na czasie?

-Znów stwierdzasz oczywistość, hrabio- odparła, już nawet nie drocząc się, nie będąc lekko złośliwą. Głos wypowiadający to zdanie był wyprany ze wszystkiego, opanowany, władczy. -Pojedziemy obejrzeć sanie, pilnowane są zmianowo przez najemników Benevolusa. Zabierzemy szkice. Być może coś przeoczono- wytłumaczyła plan na najbliższe godziny, mając nadzieję na uniknięcie dalszych pytań. -Wcześniej zaś spotkamy się z kupcem oraz artystą, którzy je odnaleźli. Chętnie skłonili się do prośby o przerwanie podróży na kilka dni, bym mogła osobiście z nimi porozmawiać.

-Kim jest ten artysta?- spytał hrabia, uważając w skrytości ducha, iż dziwnym dla handlarza w kupieckiej podróży jest towarzystwo artysty, ducha wolnego.

-Brat lub szwagier kupca, nie mam pewności- krótka, zdawkowa odpowiedź. Na nic więcej Barve liczyć nie mógł, a gdy to zrozumiał jego oczy zdały się zmienić barwę z pięknej, miodowej, na nieczysty, matowy prawie bursztyn.

Królowa była już niemal oficjalnie zaręczona! Nie mogła więc pozwalać sobie na poufałość z mężczyzną, którego dotyk czuła mimo sukni oraz kamizelki przez długie godziny! Zachowała kamienną twarz, powstrzymując się przed najdrobniejszym ruchem ust czy brwi, mogącym sugerować niezdecydowanie – była zdecydowana, a i nie brakło jej determinacji, by w końcu osiągnąć cel swej decyzji.

Wkrótce powitały ich szeroko rozwarte skrzydła wjazdowej bramy, a na ulicach wiwatowali już na cześć królowej tłumy, które wyległy z domostw, gdy tylko miejscowi krzykacze zaczęli nawoływać o rychłej jej wizycie po przepytaniu sługi z dworu Benevolusa będącego akurat w pobliżu, gdy mężczyzna w liberii królewskiej przekazywał wieści synowi urzędującego właśnie w pałacu gospodarza. Unosiła dłoń w geście pozdrowienia, posyłała uśmiechy dorosłym, dzieciom zaś pocałunki, gdy rzucały pod nogi jej cierpliwego wierzchowca gałązki sosen oraz kwiaty z bibuły wyciągnięte z kompozycji zdobiących święte obrazki.

___

-Wasza wysokość!- kapuza z opuszczonymi na uszy klapami znajdująca się na głowie hrabi musiała być przytrzymywana przezeń dłonią, tak porywisty był wiatr niosący zacinające ostro w nagą skórę suche, malutkie płatki śniegu. Barve wybiegł na główną drogę, gdy tylko doniesiono do dworku Benevolusa informację o czterech konnych prowadzących ludzi skutych łańcuchami, spętanych sznurami – za nim biegł zaś Kaus, narzucając obszerny, podbijany lisem kaptur, na czarne, krótkie włosy. Oboje byli bladzi, jakby zdążyli uwierzyć, że ktoś uprowadził bądź zamordował władczynię, której postanowili pilnować. Nie sądzili, że zrobi coś takiego – wymknięcie się wraz z trójką gwardzistów podczas obiadu było posunięciem według nich szalonym.

Konni posuwali się kłusem, zaś za jednym z rumaków sunęli po śniegu więźniowie, ciągnięci na swoich pętach, wrzynających się w skórę tak, że posiniała – ziemia umknęła pierwszemu z nich spod nóg jeszcze w połowie drogi powrotnej, przewrócił się podczas truchtu za zadem żołnierskiego wierzchowca, zbijając z nóg biegnącego za nim towarzysza. Byli więc ubieleni śniegiem i poobijani, ale żywi. Hrabiowie wypatrywali oczy, aby dostrzec siwe sylwetki potężnych zwierząt wśród śnieżycy.

-Wasza królewska mość!- zawołał ponownie Barve, tak głośno, że poczuł jak zapiekło go lekko gardło. Zakaszlał w pięść, obejrzał się na kurczowo trzymającego swój kaptur Kausa, mrużącego oczy w obronie przed wciskającym się w nie śniegiem.

Elsa, której przeszkadzał jedynie wiatr wiejący wprost w plecy, spokojnie anglezowała, jednak podejrzewała, że zabrani przez nią żołdacy przemarznięci są na kość. Dlatego też, gdy tylko zobaczyła dwie ludzkie sylwetki przed dziedzińcem dworku swego doradcy, przyspieszyła nieco – gwardziści podążyli jej śladem, widząc, że nieco blednie przed nimi czerń królewskiej peleryny. Więźniowie ciągnięci drogą pluli śniegiem oraz lodem, kaszleli, przeklinali szpetnie, gdy tylko mieli okazję – tych jednakże przytrafiało się niewiele, a wycie wiatru i tak zagłuszało ich wyklinania na los oraz „tę dziwkę”. Konie nie zatrzymały się przy hrabiach, zamiast tego zostały zwrócone ku dziedzińcowi okolonemu ozdobnym bardziej, choć wysokim, kamiennym murkiem, dającym ochronę od wiatru. Hrabiowie, oczywiście, pobiegli za nimi, zaś zza drzwi pałacyku wybiegł syn Benevolusa o sępiej twarzy, na której jednak widać było w tamtej chwili szczerą ulgę, jakby rzeczywiście martwił się o królową, która ściągnęła wodze swemu siwkowi. Koń zatańczył pod nią, zarzucił łbem, parsknął. Zawróciła go lekko.

-Macie może jakieś piwnice bądź areszt?- przekrzyczała wiatr wyjący obijając się o mur wokół dworku, zwracając się do Benevolusa Juniora. W odpowiedzi jedynie skinął głową, kiedy Barve ujmował królową w talii, by zdjąć ją z siwego grzbietu. Znalazłszy się na ziemi odtroczyła zręcznie woskowany worek od siodła, a potem już nie zauważyła nawet jak hrabia rzuca wodze jej konia stajennemu, gdy Kaus wraca znów na dziedziniec, prowadząc prędkim krokiem żołdaków mających zamienić obstawę zabraną w małą wyprawę przez Elsę. Nie zmrożeni jeszcze na kość mężczyźni przejęli pęta więźniów, kiedy ochronka królowej, mimo śniegu osiadłego na całych ich mundurach, cieknących nosów oraz załzawionych oczu, bezceremonialnie ściągała zbirów przerzuconych przez końskie grzbiety, którzy zdążyli pobudzić się podczas drogi. Jeden z nich zarzygał bok konia oraz spodnie żołnierza. Starszy z towarzyszących władczyni w tej podróży poszukiwawczej hrabiów, wraz z Juniorem, skierowali się na czele żołnierzy ciągnących ujętych ku piwnicom, z których jedna, największa, została przebudowana, by służyć jako tymczasowe więzienie w podobnych przypadkach. Elsa, przyciskając worek do siebie jak najcenniejszy skarb, zarzuciwszy peleryną pobiegła za pochodem wstydu, którego dźwięczny hałas łańcuchów niemal przebijał przez ciągły jęk śnieżycy.

Barve zaś pobiegł za nią.

___

-Jak ich ujęliście?- Kaus siedział przy stole, naprzeciw niego zaś siedziała królowa, jak zwykle blada, wyglądająca jakby nie wzruszało jej ani odrobinę śnieżne piekło za oknem, którego cienka szyba dzieliła jej ramię od podwórza. Zobaczył błysk oczu, gdy nieznacznie pochylała się ku niemu przez stół.

-Wpadłam na pomysł, jak mogłabym odzyskać oryginalne ślady, zasypane śniegiem, gdy zaczynałam rozmowę z kupcem. Mówił, że dzień wtedy był mroźny, ale, przyrównując do poprzednich, ciepły i słoneczny. Mówił, że śnieg był twardy i chrzęścił pod podeszwami, zaś w kolejnych dniach stało się zimniej, śnieg był bardziej sypki, wilgotniejszy- Kaus uniósł brwi, jakby to były całkowicie nieważne szczegóły, jakby chciał popędzić królową zdaniem: „Ale przejdźże już do sedna, kobieto”. Ona zaś uniosła lekko kącik ust. -Pomyślałam, że mogłabym spróbować oddzielić jeden rodzaj śniegu od drugiego- dodała, unosząc dłoń. Dmuchnęła w nią lekko – pojawiła się na niej drobna, lodowa figurka przedstawiająca człowieka. -Cóż, udało się- wyprostowała się w krześle splatając dłonie na podołku. -Pokazały się ślady, wiele śladów stóp, jednak śnieg, jak już mówiłam, był w dniu... Tego wydarzenia- odchrząknęła, nie chcąc nazywać niewyjaśnionego zniknięcia Kristoffa -twardy. Załamywał się pod stopami. Widać było wyraźnie, że wszystkie układają się w ścieżkę, prowadzą w jedno miejsce.

Mężczyzna skinął głową, już nie mając na twarzy żadnego śladu rezerwy. Cenił młodą królową coraz bardziej – cóż by było z jej urody oraz nienagannych manier, gdyby była głupia jak but? Teraz zdawała mu się być idealna do swej roli, jak wcześniej jej ojciec.

-Więc pojechaliście śladem- stwierdził, jakby chciał ponaglić Elsę, by dokończyła opowiadania. Skinęła głową.

-Owszem. Szlak prowadził przez las, nie czuliśmy więc śnieżycy. Zapewne zawróciłabym żołnierzy, gdybym wiedziała- westchnęła, na chwilę zerkając w okno. Przygryzła wargę. Obawiała się, że któryś z nich zapadnie po tej wyprawie na jakąś okropną chorobę, która wyciśnie z niego ostatnie krople życia. Zaraz jednak zwróciła niebieskie oczy ku hrabi Barve zasiadającemu na ławce, obok Kausa. -Znaleźliśmy grotę, czuć było zapach pieczonego mięsa. Rozstawiłam cicho gwardzistów przy wejściu do jaskini, żeby nie pouciekali siedzący w niej ludzie. Nie chcieli rozmawiać, tak więc rozprawiłam się z nimi. Żołdacy ich skuli, potem ruszyliśmy w drogę powrotną- dokończyła, jakby szybciej, mniej szczegółowo, ze spojrzeniem skierowanym ku drzwiom prowadzącym do holu, przy których stał suchy, wysoki mężczyzna o niewielkim, wąskim nosie z osadzonymi na nim okularami w drucianej oprawie. Był niesamowicie rudy, jak jej siostra, a hrabiowie, gdy tylko podniosła się z miejsca, poderwali się z ławki, jednocześnie zwracając dyskretnie oczy w kierunku nieznajomego. -Wybaczcie, panowie. Królowe niewiele mają czasu na towarzyskie rozmówki- oznajmiła uśmiechając się łagodnie, po czym odeszła od stolika.

Obcy ukłonił jej się w pas, ona zaś zaczęła wchodzić po schodach na piętro. Szedł za nią spokojnie, do gabinetu, który został udostępniony królowej przez Juniora.

Jeden z gwardzistów towarzyszących jej podczas aresztowania drabów powędrował za dwójką, zawezwany gestem palca. Hrabiowie, obserwujący uważnie scenkę, zmarszczyli zgodnie czoła widząc niemal pusty lniany worek w jego rękach. Barve uderzył pięścią w stół, jakby rozgniewany nagle.

-Jej królewska mość powinna wszystko nam mówić!- oznajmił niegłośno, niemal cedząc przez zęby. Hrabia Kaus poklepał go po ramieniu.

-Nie ma takiego obowiązku. Skoro więc uważa, że nie powinna nic mówić, tak zapewne jest- odpowiedział, dopijając duszkiem wino. -Co powiesz, Erling, na partyjkę w karty? Czasu, przez tą śnieżycę, wiele nam dano do sprzeniewierzenia- uśmiechnął się jednym kącikiem ust.

-Daj spokój, Borre- mruknął w odpowiedzi, przesuwając dłonią po twarzy. -Nastrój nie ten.

___

-Przeczytaj, podpisz- Elsa przesunęła po biurku, przy którym zasiadała, dokument sporządzony własnoręcznie wraz z piórem. Kałamarz stał blisko rudego mężczyzny podnoszącego właśnie papier z blatu. Zaczynając studiować jego treść poprawił na nosie krągłe szkła, siąknął nosem.

Parę minut milczenia, podczas których królowa pod biurkiem przekładała między palcami zapinkę złotego koloru zabraną aresztowanemu, pozwoliło gościowi zapoznać się z umową. Nie spuszczała z niego uważnego spojrzenia, choć na twarzy miała delikatny, pełen łagodności uśmiech. -Jest to formalność zapewniająca bezpieczeństwo delikatnym sprawom, którymi się zajmuję- dodała, prostując się jeszcze bardziej w niewygodnym krześle, które jednak wydawało się być po trzech dniach spędzonych w siodle wykładane puchem oraz aksamitem.

Mężczyzna położył dokument na biurku, złożył szybki podpis drobnymi literkami, by potem przesunąć go ku dziewczynie, właśnie kiwającej dłonią w geście przyzwalającym mu usiąść naprzeciw.

-Jestem w posiadaniu pewnego... Przedmiotu. Chciałabym wiedzieć, skąd pochodzi- rozpoczęła, a mężczyzna nazwiskiem Marloj, zdjął z nosa szkła, aby przetrzeć je wyciągniętą z kieszeni chusteczką. -Uważam, że ze względu na swoją profesję będziesz w stanie mi pomóc, panie Marloj- jubiler wsunął okulary ponownie na nos, wcisnął je na mostek kościstym palcem. Położyła wolnym ruchem zapinkę w połowie odległości dzielącej ją od gościa, wprost na gołym blacie. Sięgnął po skromną błyskotkę idealnie spokojną dłonią. Dalej nie mówił nic, co wprawiało władczynię w lekki dyskomfort, gdyż sama nigdy nie była osobą gadatliwą – dopiero zajmowany urząd zmusił ją do większej ilości słów. -Co więcej- zaznaczyła, ponownie zwracając tym na siebie uwagę miejscowego jubilera -nalegam, by jeszcze dzisiaj przekazał mi pan każdą informację, jaką uda się panu z tej broszy wyczytać.

Zmarszczył lekko poznaczone licznymi bruzdami starości czoło, którego skóra wydawała się być pergaminowa. Skinął głową.

-Niech więc tak będzie- odrzekł powoli, jakby musiał każdą sylabę przemyśleć oddzielnie.

-Wyśmienicie. Poślę z tobą gwardzistę- skinęła palcem na mężczyznę stojącego nieruchomo za jej plecami. Zbliżył się do oparcia jej krzesła o krok. -Poproszę worek- rzuciła, aby zaraz już zanurzyć dłoń w woskowanym lnie. -Spiszesz wszystko, co odkryjesz. Oddasz notatki gwardziście, wraz z broszą.

-Nie sądzę, by się do czegoś nadawała po wszystkim- rzucił jubiler.

-Słucham?- spojrzała na niego zdziwiona Elsa.

-Sprawdzę, czy nie jest to tombak. Zapinka zostanie zniszczona- uzupełnił, jak gdyby rozumiał, po co królowa chce ją z powrotem.

-Mimo wszystko proszę ją oddać gwardziście, gdy skończy pan z nią pracę- uśmiech nieco jej się rozszerzył, gdy podnosiła się z krzesła. Ubrała rozkaz w prośbę, jednak wszyscy w pomieszczeniu zrozumieli, że jubiler nie ma żadnego wyboru.

Nie obchodziło go to zbytnio – nie potrzebował podobnych zapinek; nikt w tej okolicy nie kupi czegoś tak mało zdobnego. On również podniósł się powoli, gdy zobaczył, jak gwardzista daje mu sygnał dłonią, że tak należy się zachować. Odwzajemnił uśmiech śliczniutkiej królowej.

Advertisement